Quantcast
Channel: Gildia fantasy - subiektywny obraz fantastyki
Viewing all 30 articles
Browse latest View live

Lindsey Stirling (Twórczość solowa - kompilacja)

$
0
0

Tekst ten ukazuje się nieprzypadkowo jako pierwszy (nie licząc deklaracji powrotu) po dość długiej przerwie. Po pierwsze  nieco ponad miesiąc temu na zaproszenie telewizji TVN, a dokładniej programu Dzień Dobry TVN odwiedziła Polskę i opowiedziała kilka słów o sobie we wspomnianym programie. Całość dostępna tutaj
 


Zważywszy, że jej wizyta zbiegła się w czasie z jej urodzinami reakcja fanów, którzy przyszli na jej spotkanie była dość oczywista. I tu powoli zbliżamy się do sedna sprawy. Otóż w odpowiedzi Lindsey nagrała króciutki filmik, w którym dziękuje fanom, a w którym oprócz podziękowań pojawia się co chyba najważniejsze zapowiedź, że Polska znajdzie się na najbliższej europejskiej trasie koncertowej Lindsey. Wszystkim tym, którym (niestety tak jak ja) opuścili to spotkanie pozostaje więc czekać na następną wizytę. Przy okazji polecam polubić fan page na Facebooku Lindsey Stirling w Polsce. Może gdybym zrobił to wcześniej we wrześniu byłbym we właściwym miejscu. No ale cóż przeszłości nie zmienię.

Gwoli podsumowania powiem (choć zdecydowanie nie chcę zapeszać), że jeśli nie zawiodą moje osobiste kontakty już jutro na blogu pojawi się specjalna niespodzianka dotycząca wizyty w studiu TVN.

Już na prawdę kończąc dodam, że wpis o twórczości wraz z innymi wykonawcami został zaktualizowany o kolejne trzy kawałki, które zostały nagrane w czasie ostatnich kilku miesięcy - zachęcam do przesłuchania.


1. Transcendence

2. Song of the Caged Bird

3. Spontaneous Me

4. Electric Daisy Violin

5. Shadows

6. River Flows in You

7. Zelda Medley

8. On the Floor Take Three

9. Silent Night

10. Celtic Carol

11. Lord of the Rings Medley

12. Crystallize

13. We Found Love

14. Phantom of the Opera

15. Elements

16. Moon Trance

17. Assassin's Creed III

18. What Child is This

19. Song of the Caged Bird

20. My Immortal




Thor: Mroczny świat (recenzja tuż po premierze)

$
0
0


Film Thor: Mroczny świat to niewątpliwie gratka dla fanów Marvelowych komiksów. Ekranizację miałem okazje oglądać w dniu premiery toteż póki temat jest gorący zamieszczam recenzję.

1. Film per se



Fabuła w tym filmie jest płaska jak naleśnik. Wizja Ragnaroku ubrana w aurę superbohaterów, kosmicznych wojen i nordyckich bogów. Nothing special jak mawiają. Wychodzę jednak z założenia, że widz świadomie wybierając ten film przychodzi nie na film o złożonej i ambitnej fabule. Bardziej interesuje go akcja, dynamiczna sceny walk, a także klimat komiksów produkowanych przez Marvel Comics (będące częścią Marvel Entertainment. Dlatego nie objadę w ocenie cząstkowej fabuły. Ot klasyczna walka dobra ze złem.

Ciekawym zjawiskiem w tym filmie jest jego eklektyczny charakter. Oglądając go ma się wrażenie, że ktoś całkiem sensownie zmiksował ze sobą Władcę Pierścieni, Gwiezdne Wojny dorzucając sporo od siebie i stworzył zupełnie nową jakość.

Ale niestety nie mogło być aż tak pięknie. Jak niemal w każdym filmie coś musiało zostać spaprane do tego stopnia, że zaburzyło poważnie odbiór filmu. Chodzi mi mianowicie o wypowiedzi głównego bohatera. Kiedy z ust Thora padają słowa "zatkało kakao?", rzeczywiście mnie zatkało. I to bynajmniej nie pozytywnie.

Sytuację ratuje trochę postać Lokiego. Ten w odróżnieniu od głównego bohatera (a zarazem swojego przybranego brata) ma chociaż poczucie humoru i nie smęci pytaniami, czy "zatkało kakao". Pokusiłbym się wręcz, że Loki kradnie główną rolę Thorowi, bo choć został przez twórców zepchnięty na drugi plan to właśnie jego poczynania śledziłem z największą uwagą.

Ocena cząstkowa: 6/10

2. Muzyka

Muzyka w epickim stylu stworzona przez Briana Tylera, znanego z produkcji takich jak choćby Ostatnie Wołanie (nominacja do nagrody Emmy) czy Constantine, była jak najbardziej na miejscu. Pasowała do klimatu filmu i większych zastrzeżeń do niej nie mam.
 




Ocena cząstkowa: 8/10


3. Obsada, efekty specjalne i inne

Co do obsady nie mam właściwie zastrzeżeń, wręcz wypadałoby pochwalić twórców za utrzymanie obsady aktorskiej znanej z pierwszej części filmu. Co do efektów specjalnych - były ciekawie wykorzystane, choć czasami trochę męczyły.

Moją uwagę natomiast  zwróciła dość nietypowa fizyka przedmiotów. Miałem wrażenie, że są one zbyt lekkie w stosunku do tego jak operują nimi bohaterowie. Wyraźnie widać to np. w scenie, gdy Thor rzuca hełm na stół. Nie wiem, może to co zaraz napiszę będzie wyrazem mojej totalnej ignorancji, ale odniosłem wrażenie, że jest to efekt tego, że po prostu były one wykonane z plastiku. Może założenie twórców było inne (pokazanie nadludzkiej siły superbohatera, jakim niewątpliwie jest Thor?), ale mi osobiście nie przypadło to do gustu.

Ocena cząstkowa: 7/10
 
 4. Podsumowanie

Film przypadnie do gustu przede wszystkim młodszej części koneserów filmów fantasy. Cechuje się dynamiczną akcją, dobra muzyką i efektami specjalnymi. Zarzucić mu natomiast można tragiczny dubbing (choć fakt, że ten istnieje w ogóle jest niewątpliwie atutem, gdy na film wybieramy się z młodszym dzieckiem), a także słabe i drętwe przedstawienie postaci Thora. Ocena końcowa:



7/10



A obrazek z nagłówka pobrałem stąd :)!

Kiedy ulubiony artysta jest bliżej niz sądzisz...

$
0
0


Pisząc ostatnią notkęo Lindsey, wspominałem o pewnej niespodziance. Choć czas oczekiwania na nią wydłużył się nieco, czekać było warto. Dzięki mojej bliskiej przyjaciółce udało mi się zdobyć nigdy wcześniej nie publikowane nagranie prosto ze studia Dzień Dobry TVNz występu Lindsey Stirling we wrześniu 2013.



Jest to chyba drugi tak cenny materiał zamieszczony na blogu. Dorównuje mu imho tylko wywiad z Adrianem von Zieglerem. Oba stanowią swego rodzaju osobiste spotkanie, z artystami, których bardzo cenię. Jest to także unikatowa treść, która pojawia się tylko i wyłącznie na tym blogu i stanowi jego największą wartość.

W chwilach takich jak ta zawsze nachodzi mnie pewna refleksja. Otóż często "wielcy tego świata" wydają nam się bardzo odlegli. Żyją jakby w innym świecie. Czasem jednak tak bywa, że w wyniku "koniunkcji sfer", oba te światy przenikają się i ulubionych wykonawców można mieć na wyciągnięcie ręki. I wówczas okazuje się, że to zwyczajni ludzie, którzy choć mieszkają w USA, czy Szwajcarii są tak naprawdę bardzo blisko nas – swoich oddanych fanów.

Coby jednak już nie zanudzać przejdźmy do meritum notki:




Film znalazł się na blogu dzięki łaskawości M. Kierskiej, za co szczerze jej dziękuję. Grafikę nagłówka pobrałem z oficjalnej strony Dzień Dobry TVN.

Powiastka o warzeniu piwa #1 – warzymy pierwsze piwo!

$
0
0

Jednym z tematów, który mnie pasjonuje, a którym także chciałbym się podzielić w ramach swojego bloga jest warzenie piwa. Mam już na koncie co najmniej kilkadziesiąt litrów uwarzonego piwa wspólnie z trzema kumplami: Rafałem, Karolem i Adrianem. Tekst ten to taki mikro esej dotyczący tej tematyki. Nie jest to bowiem ani dokładna instrukcja ani też wielce naukowa rozprawa.

UWAGA: Wpis przeznaczony jest wyłącznie dla osób pełnoletnich!



Proces warzenia piwa metodą amatorską zaczyna się na etapie wyboru kitu. Jest zapuszkowany w naprawdę dużą puszkę żel, który stanowi podstawę do warzenia piwa. Przechodząc na bardziej precyzyjny opis jest to ekstrakt powstały w procesie gotowania chmielu i jęczmienia. Konsystencją, i kolorem przypomina trochę miód gryczany. Smakuje i pachnie jak razowe pieczywo.

Wybór ten jest niezwykle ważny. Wpływa w sposób znaczący na to co otrzymamy jako produkt końcowy. Rozbijając to na czynniki pierwsze to odpowiada on za wszystkie parametry gotowego piwa: kolor, smak (w tym poziom gorzkości i posmak jaki pozostaje w ustach i gardle po wypiciu), zapach, zawartość gazu. Określa także czas powstawania gotowego wyrobu, a także ilość gotowego produktu i moc (zawartość alkoholu) jaka się wytworzy. Polecam eksperymentować z różnymi rodzajami piwa. Pozwala to po pierwsze odkryć feerię smaków jakie oferuje sobą ten złocisty (choć nie zawsze!) trunek, po drugie pozwala świadomie wybrać swój ulubiony rodzaj. Oferta jest naprawdę bogata więc jest w czym wybierać.

Coby się jednak dalej milej czytało łap całkiem miły dla ucha kawałek, pasujący klimatem do warzenia piwa ;).





Gdy już wybierzemy stosowny kit należy przejść do części samego warzenie. Proces zaczynamy od przegotowania zawartości puszki (bez otwierania). Dzięki temu nachmielona brzeczka (ekstrakt, o którym wspomniałem wcześniej) przyjmie prawdziwie płynną konsystencję. Następnie należy ją rozrobić z bardzo czystą wodą. Osobiście stosujemy wodę oligoceńską, którą własnymi rękoma przynosimy ze studni miejskiej. Następnie należy dodać 'pożywkę dla drożdży'. Może to być dowolny cukier (początkującym polecamy glukozę), miód lub suchy ekstrakt słodowy. Powstały roztwór należy schłodzić do temperatury mniej więcej pokojowej.

Właściwa temperatura to kwestia bardzo ważna. Jeśli roztwór będzie zbyt gorący drożdże po dodaniu zginą i co za tym idzie nie wytworzą alkoholu. Jeśli zaś będzie zbyt zimny, warunki uniemożliwią im rozmnażanie się i alkohol także nie powstanie. Uzyskaniu właściwej temperatury jest rozpuszczenie kitu w niewielkiej ilości podgrzanej wody (łatwiejsza rozpuszczalność) i dopełnienia chłodną wodą ze studni. Dodajemy rozpuszczone w letniej wodzie drożdże piwne (zazwyczaj dołączone są do puszki).

Następnie rozpoczyna się pierwszy etap fermentacji. Trwa on aż do czasu gdy drożdże przestaną pracować. Objawia się to przede wszystkim tym, że przestaje się wydobywać ze zbiornika dwutlenek węgla (a charakterystyczna rurka z wodą przestaje bulgotać). Piwo daje nam wówczas sygnał, że czas przejść do drugiego etapu warzenia.

Etap ten jest ostatnim (nie licząc konsumpcji), w którym trzeba coś zrobić. Jednocześnie jest on najbardziej
wymagający jeśli chodzi o ilość czasu i pracy, którą trzeba poświęcić. Najpierw należy wyczyścić uprzednio zebrane butelki. By były w pełni sterylne (pozbawione przede wszystkim bakterii i sporów grzybów) stosuje się środek chemiczny zwany pirosiarczynem potasu. Jestę chemikię co nie ;). Tak wyszykowane butelki należy wypłukać (dokładnie!), no chyba że chcecie się zamienić w toksyczną hybrydę człowieka i pirosiarczynu potasu. Następnie do każdej butelki wsypujemy trochę cukru (~4g). Pozwoli to na wytworzenie się odpowiedniego ciśnienia wewnątrz butelki. Jest to konieczne, żeby piwo było smaczne, ba wręcz pijalne. Jeśli nasypiemy cukru za mało piwo będzie odgazowane (fuj), jeśli za dużo piwo będzie samo wylewało się z butelki, przyjmując że wcześniej jej nie rozsadzi.

Tymczasem czas chyba na kolejną porcje piwnej muzyki ;)





Do tak przygotowanych butelek możemy wreszcie zlać piwny półprodukt z fermentora. Gdy ów żmudny proces dobiegnie końca każdą butelkę należy zakapslować, a co bardziej dokładni mogą jeszcze nakleić etykiety (zawierające: informacje o rodzaju piwa, dacie powstania, oraz o ewentualnych eksperymentach i in.). Tak przygotowane piwo fermentuje w procesie drugiej fermentacji jeszcze 4 tygodnie. A potem możemy się już cieszyć własnoręcznie wytworzonym piwem. Smacznego!

Czym dla mnie jest warzenie piwa?

Po pierwsze jest to podróż w czasie. Przenosimy się do dawnych browarów, i robimy to metodami, które były stosowane przez ponad tysiąc lat (o tym czym rożni się takie dawne piwo od tego kupowanego w sklepie dziś jeszcze kiedyś napiszę). Jest więc to lekcja żywej historii, której doświadczamy własnymi rękoma.

Po drugie jest to podróż do piwnych rejonów świata. Czechy, Irlandia, Niemcy, Meksyk to tylko wybrane kraje, które już miałem okazję odwiedzić.

Po trzecie jest to okazja do spotkania ze znajomymi w kreatywny sposób. Pozwala oderwać się od monotonii imprez, posiadówek, domówek, klubów i wspólnego zrobienia czego całkiem innego. Do tego dostarcza masy wiedzy, którą można opowiadać przy każdym piciu piwa. Ludzie słuchają z zaciekawieniem. Serio!

Po czwarte jest to tez okazja do sprawdzenia własnych talentów kulinarnych. No hej w końcu wodę też można przypalić!

W reszcie jest to czysta przyjemność, którą na dodatek wieńczy butelka schłodzonego piwa, które ma smak tak wyjątkowy, że nie sposób się oprzeć. Czy można chcieć czegoś więcej?


Obrazek z nagłówka pochodzi stąd, a ten w tekście stąd ;).

Sezon Burz - recenzja dwa tygodnie po premierze!

$
0
0


Sezon Burz Andrzeja Sapkowskiego to pozycja z dawna zapowiadana. Dla rzesz fanów była obiektem wielkich nadziei, licznych oczekiwań, a także spekulacji. Czy Andrzej Sapkowski podoła wyzwaniu, czy też zawiedzie oczekiwania swoich fanów? 6 listopada 2013 stało się - nowa książka ujrzała światło dzienne. Krótka recenzja równo dwa tygodnie po premierze odpowiada na postawione wcześniej pytania, które wciąż mogą nurtować tych, którzy Sezonu Burz jeszcze nie czytali.


Trylogią Husycką Andrzej Sapkowski udowodnił, że nie jest autorem jednego tytułu. Była to trylogia, która zapierała dech w piersiach i czytającego powalała na kolana. Sezon burz już niestety na taki opis nie zasłużył.

Przede wszystkim fabuła. Gdyby książkę ogołocić z całej historii, która jest w gruncie rzeczy jedynie spoiwem między epizodami, książka nie straciłaby zbyt wiele. Całość zaczyna się utratą dwóch wiedźmińskich mieczy, która to utrata jest początkiem pasma pechowych zdarzeń. Wszystko ładnie, pięknie, ale jakoś poziom epickości mnie nie porwał.

Zawodzi także kreacja Geralta. Brak mi było przede wszystkim złożoności jego poczynań znanej miłośnikom sagi. Rozumiem, że Sezon Burz ma być w założeniu zamkniętą całością, jednak takie ujecie tematu niestety spłaszcza postać głównego bohatera. Trochę irytująca jest też naiwność wiedźmina, który jak niedoświadczony młokos wdaje się w romans z czarodziejką.

Dość już jednak marudzenia, czas na pozytywy. Primo – książka zachowała klimat i humor, który stanowi niewątpliwie cenny element prozy Sapkowskiego. Jest rubasznie, wesoło, momentami erotycznie. Czasem też swojsko, czasem sielsko, a czasem brutalnie. Sagowy klimat utrzymany jest na wysokim poziomie. Język i humor postaci wciąż jest cięty, dosadny i ironiczny.

Podobnie rzecz ma się z bohaterami. Opowieściami z wielkiego świata znów uraczy nas Jaskier, a w tle przewijać się będzie Yennefer. A także inni.

Wreszcie jednym z plusów jest fakt, że możemy powrócić do wiedźmińskiego uniwersum. Zwłaszcza po tak długim okresie posuchy. Prequel sagowych wydarzeń opisuje znany nam świat w sposób godny. Z różnicy czasu wynikają przede wszystkim różnice historyczne. Ot Cintra wciąż istnieje i ma się dobrze, bowiem zagrożenie ze strony Nilfgaardu jeszcze nie nadeszło.

Gwoli podsumowania, Sezon Burz oceniam jako pozycję dobrą. Choć od prozy Andrzeja Sapkowskiego oczekiwać można by więcej, książkę wciąż czyta się szybko, z dużą dozą przyjemności. Na twarzy czytającego nie raz nie dwa pojawia się uśmiech od ucha do ucha. Ale oceńcie sami. A wszystkim tym, którzy chcą poznać namiastkę tego co znajduje się wewnątrz polecam ten darmowy fragment.

A opinię napiszcie w komentarzach poniżej.

Dane bibliograficzne (i inne):
Autor: Sapkowski Andrzej
Wydawnictwo: Supernowa
Data i miejsce wydania: Warszawa, 2013 r.
ISBN: 978-83-7578-059-8
Liczba stron: 404


Obrazek nagłówka pobrałem z bloga strona po stronie.

Szykuje się gruby koncert!

$
0
0

Rzadko zdarza mi się pisać o tym co nastąpi w przyszłości, ale w tym przypadku musiałem zrobić wyjątek. Po prostu musiałem. I to po całości, bo wyprzedzam o dobre kilka miesięcy! W języku angielskim istnieje przymiotnik epic. W języku polskim tłumaczony jako epicki/a/e. Niezbyt zresztą trafnie (przynajmniej zdaniem ortodoksyjnych polonistów). I taki właśnie epic koncert zagości w Warszawie. Bo jak inaczej określić event, w którym w jednym miejscu spotykają się...



soundtracki filmów takich jak Gladiator, Incepcja, Mroczny Rycerz, Pearl Harbour, Piraci z Karaibów Patriota, Ostatni Mohikanini czy Władca Pierścieni. Spotkamy się zatem z twórczością wykonawców takich jak: Hans Zimmer, Howard Shore, John Williams, czy Trevor Jones.


I choć na wykonanie live w Pałacu Kultury i Nauki czekać przyjdzie nam jeszcze długo (niemal do końca kwietnia), przedsmak znajdziecie poniżej.
1. Gladiator


2. Incepcja


3. Mroczny Rycerz


4. Pearl Harbour


5. Piraci z Karaibów


6. Patriota


7. Ostatni Mohikanin


8. Władca Pierścieni


nt-weight: normal; margin-bottom: 0cm;">
Wykonaniem powyższych utworów cieszyć się będziemy mogli dzięki Polskiej Orkiestrze Sinfonia Iuventus oraz Chórowi Akademickiemu Politechniki Warszawskiej pod dyrekcją Macieja Sztora.

Pozwolę sobie jeszcze krótko wspomnieć o idei i historii całego koncertu. Zanim nastał złoty czas dla muzyki filmowej, praktycznie zniknęła ona z ekranów! W latach 60. do filmu wkroczyła muzyka elektroniczna, powoli wypierając tradycyjną orkiestrę symfoniczną. Producentom filmowym łatwiej było zaangażować kompozytorów muzyki elektronicznej niż zatrudniać wieloosobowe zespoły orkiestrowe. Kompozytorem, który przywrócił do łask tradycyjną orkiestrę był John Williams – i to jego muzyka była głównym bohaterem pierwszego koncertu muzyki filmowej, który odbył się 12. czerwca 2011 roku w Sali Kongresowej. Drugi koncert odbył się 9 października 2011 roku i zaprezentował muzykę Klausa Badelta i Hansa Zimmera do filmu Piraci z Karaibów.

Oficjalne informacje od autorów projektu stwierdzają też, że planowane są kolejne Koncerty Muzyki Filmowej, które zaprezentują dzieła najlepszych współczesnych kompozytorów - zarówno w formie koncertów monograficznych, jak i widowisk filmowych – wykonań fragmentów ścieżek dźwiękowych z towarzyszeniem projekcji filmowej na ekranie kinowym.

Bilety w cenie 89/129/169/189 zł dostępne są na: eBilet.pl, Eventim.pl, Ticketpro.pl, Biletyna.pl


Oficjalny plan koncertu:

Max Steiner – fanfara Warner Bros
Hans Zimmer – Gladiator
Hans Zimmer – Incepcja
Hans Zimmer – Batman: Mroczny Rycerz
Howard Shore – Władca pierścieni
John Williams – Patriota
Trevor Jones – Ostatni Mohikanin
Hans Zimmer – Ostatni Samuraj
Hans Zimmer – Karmazynowy przypływ
Hans Zimmer – Pearl Harbour
Hans Zimmer – Piraci z Karaibów: Na nieznanych wodach

Wszystkie informacje dot. koncertu, jak również elementy graficzne wpisu pochodzą z materiałów prasowych i internetowych dostępnych na stronie organizatora www.koncertfilmowy.pl

Widowisko jedyne w swoim rodzaju (Michael Flatley - Lord of the Dance)

$
0
0


Dosłownie kilka dni po tym jak Gildia Fantasy zawiesiła swoją działalność (przełom kwietnia i maja 2013) miałem zaszczyt wizytować na warszawskim Torwarze show tańca irlandzkiego - Lord of The Dance w wykonaniu Michaela Flatleya. Teraz wreszcie po kilku miesiącach relacja z tego wydarzenia.

Tym co przyciąga mnie jak magnes do tego typu widowisk to przede wszystkim rewelacyjna muzyka. Tak zresztą zrodziła się moja miłość do musicali (Upiór w Operze, Nędznicy, Rocky Horror Show, Koty i in.). Poziom reprezentowany przez Ronana Hardimana (kompozytora muzyki do widowiska Lord of the Dance) spełnia wszystkie moje oczekiwania w 200%. Nie ma co się jednak nad tym rozwodzić, posłuchajcie sami.




Jestem mężczyzną. I nic nie poradzę, że piękne kobiety, które występują w show, także są jego niewątpliwym atutem. A dla pań gratką będą występy męskiej części obsady. I choć nad pięknem ludzkeigo ciała mógłbym w krasomówczy sposób rozwodzić się jeszcze bardzo długo ponownie pozwolę sobie odesłać czytelników do materiału video.




Wreszcie trzecim, a zarazem chyba najważniejszym aspektem, który przyciągnął mnie do tego widowiska to kultura irlandzka, która w pełni została tam pokazana. Taniec rodem z filmowyo-growych przedstawień leprechaunów jest naprawdę niesamowity. Szybkość wykonywania clicków i trebli (uderzeń stopami o podłogę, które są charakterystycznym elementem steu irlandzkiego) to naprawdę wyczyn godny podziwu. Niektóre źródła podają, że Michael Flatley, wpisany do księgi rekordów Guinessa, potrafi wykonać 37 uderzeń stopą o podłogę... na sekundę!



Gwoli podsumowania dodam, że jest to widowisko zapierające dech w piersiach. Człowiek wchodzi i w okamgnieniu orientuje się, że to już koniec trwającego ponad godzinę show. Wychodzi z uczuciem niedosytu, charakterystycznego dla rzeczy tak dobrych, że mogłyby trwać niemalże wiecznie.

Niestety na kolejne wykonanie w Polsce przyjdzie nam czekać naprawdę długo. Występy Michaela Flatleya zaplanowane są już do marca 2014 i i do tego czasu ani razu nie zawitają w RP. Dla tych naprawdę głodnych występów i gotowych wyjechać za granicę, na przełomie lutego i marca występować będą u naszych południowych sąsiadów - W Czechach odwiedzą min. Pragę, Ostrawę, Liberec czy Brno.

Informacje o koncertach, jak również obrazek pochodzą z materiałów prasowych i internetowych dostępnych na oficjalnej stronie Lord of the Dance.

Kiedy ulubiony artysta jest bliżej niz sądzisz #2...

$
0
0

Od ostatniego wpisu opatrzonego tym tytułem i tym nagłówkiem nie minął nawet miesiąc. Po raz kolejny Lindsey Stirling była w Polsce! I tym razem byłem tam osobiście! Mam z nią nawet zdjęcie, które w przeciągu kilku dni pojawi się na blogu w dziale O mnie.


Po raz kolejny Lindsey udowodniła, że jest bliżej swoich fanów niż większość światowej sławy wykonawców. Po raz kolejny wyszła do ludzi z uśmiechem na twarzy i rozdawała autografy i robiła zdjęcia z każdym kto w ten mroźny poranek był gotów pojawić się pod siedzibą Dzień Dobry TVN.

A wszystko zaczęło się od telefonu od znanej już skąd inąd Marty... W przeciągu 40 minut od wstania z łóżka byłem  na rogu Marszałkowskiej i Hożej. Temperatura grubo poniżej zera ja w letniej kurtce, bez czapki i bez rękawiczek, ale co tam dla Lindsey warto! Zdjęcie mam, z innymi fanami się spotkałem (swoją drogą w dyskusji przewijał się motyw jakiegoś bardziej zorganizowanego spotkania - jak najbardziej za!) - dzień należy zaliczyć do bardzo udanych.

Przy okazji dodam, że warto śledzić te stronę, która choć jest dość ukryta w facebookowych odmętach jest naprawdę wspaniałym źródłem informacji wszelakich o Lindsey Stirling! A tak poza tym to wiecie, dołączenie do społeczności fanów L. S. jest faaaajne i w ogóle :)! A tym bardziej międzynarodowym polecam albo oficjalny fan page, albo Stirlingites Army.

Wybaczcie jeśli ten tekst jest waszym zdaniem przesłodzony, ale jaram się jak nastolatek, że wreszcie miałem okazję do tak wspaniałego spotkania. Stąd ten charakter pisania ;).

A już tak na zakończenie, idą święta ("coraz bliżej święta, coraz bliżej święta" cytując reklamę Coca-Coli), podrzucam więc dla umilenia czasu Silent Night w aranżacji Lindsey ;)! 

Keep calm and listen to Lindsey!


 
 
Zdjęcie oczywiście tak jak i ostatnio pochodzi z oficjalnej strony Dzień Dobry TVN.

Refleksja o publicystyce okołorpgowej i nie tylko (Karnawał Blogowy #50 Publicystyka)

$
0
0



Adriano Kuc zarzucił temat na okrągłą, rocznicową, pięćdziesiątą edycję Karnawału Blogowego. Tym razem na celowniku blogerów jest temat dość nietypowy. Mowa bowiem o publicystyce około RPG'owej.

W propozycji tematu padło kilka pytań. Zasadniczo moją uwagę zwróciło w sposób szczególny tylko jedno? Czy po coś komuś taka publicystyka jest potrzebna.


Otóż po pierwsze sama popularność KB w polskiej blogosferze, jak i w tej zachodnioeuropejskiej świadczy, że taka publicystyka jest poczytna. Wpasowuje się też w zjawisko recyklingu kulturowego. Odzyskujemy niejako elementy istniejących instytucji kulturowych i tworzymy z nich nową jakość. Bazując na aspektach gier fabularnych sensu stricto (czyli tego jak postrzega je osoba niewtajemniczona) – sesji, kostek, książek, kart postaci itp. wchodzimy na poziom bardziej ogólny. Refleksje nie są zatem tylko poradnikami prowadzenia sesji, czy jakimiś innymi bardzo konkretnymi materiałami (przychodzi mi tu na myśl np. opis potwora, czy magicznej broni). Wzbijają się na bardziej holistyczny poziom, na którym mówimy już ogólnie o społeczności RPGowców.

Tak odzyskana kultura ma swoją specyfikę. Po pierwsze zakrawa o różne pokrewne dziedziny. Historia, psychologia, dziennikarstwo, literatura to tylko wybrane z nich. Po drugie jest pisana innym językiem. W moim odczuciu bardziej przystępnym dla zwykłego człowieka (tego tzw „niewtajemniczonego”). Wreszcie ta kultura stanowi pole kreatywnej dyskusji. Sprzyja temu forma w jakiej jest tworzona. Każdy pod tekstem może wyrazić swoją opinię w postaci komentarza. Stąd też jej kolejna cecha – płynność. Kształt tej publicystyki nie jest określony. Zmienia się w czasie, wchłaniając osobiste style osób ją tworzących i odbierających. Można by ją przyrównać do jakiegoś maga, który łączy ze sobą różne istoty tworząc hybrydę. W tym chyba jej największy urok – że każdy pojmuje ją na swój sposób, rzeźbi i modyfikuje, ciągle dążąc do jakiegoś określonego, ale nieznanego celu.

Drugim pytaniem było o czym ta publicystyka ma być?

Niektórzy powiedzą, że zasób tematów się wyczerpał. Przecież jak śpiewała Maryla Rodowicz to już było i nie wróci więcej. Prawda,, nie ma sensu wracać do oklepanych tematów, które już były. Zmieniają się jednak gracze (można chyba już mówić o pokoleniach graczy, bowiem są gracze, którzy zaczynali przygodę z RPGami kiedy mnie nie było jeszcze na świecie, a mam wiosen dwadzieścia dwie), zmieniają się systemy (stare mają swoje nowe edycje, mnożą się nowe, w tym autorskie), zmieniają się technologie używane w grach. Słowem pantha rei, jak mawiali filozofowie. Całość miesza się w tyglu, z którego nie raz, nie dwa wylatują w wybuchowej atmosferze twory nowatorskie i zaskakujące oryginalnością. Podróż między planami publicystycznych wizji tematyki póki co nie ma swojego końca.

Pozostaje więc chyba zadać ostatnie pytanie (ode mnie) quo vadis publicystyko?

W moim odczuciu publicystyka zmierza przede wszystkim ku samodoskonaleniu. Oprócz tego pozwala w ciekawy sposób przyjrzeć się dynamicznej społeczności RPGowych maniaków od innej strony niż z punktu widzenia uczestnika pojedynczych sesji. Pozwala porównać własne doświadczenia z innymi, często w dość krytyczny sposób.

Wreszcie na koniec jest ona źródłem rozrywki, oderwania się od codzienności. Zmusza też do myślenia i refleksji nad postrzeganiem rzeczywistości. Jest więc dobrą alternatywą dla medialnej papki, jaką często jesteśmy karmieni. I to alternatywą przyjemną.

Obrazek nagłówka podkradłem  Scottowi Gustaffsonowi ;)

Hobbit: Pustkowie Smauga recenzja na koniec roku.

$
0
0

Filmowo rok 2012 rozpoczęliśmy kinowym hitem, jakim była pierwsza część Hobbita. W podobnym klimacie przyjdzie nam zakończyć rok 2013, ponieważ od 25.12.2013 dane jest się nam cieszyć kolejną ekranizacją przygód Bilba Bagginsa, Gandalfa i krasnoludów gotowych odbić Erebor.

1. Film per se





Pustkowie Smauga jest w moim odczuciu lepszym filmem, niż pierwsza część, która przypomnijmy tez nie jest złym filmem. Wiele wad, które wówczas wytknąłem twórcom w  drugiej części poprawiono. Ponownie dobrze oddaje książkowe realia, utrzymuje nastrój i cieszy widza wspaniałością wykonania. Wydłużenie do trzech części, również jest mniej rażące. Słabo wypada natomiast tłumaczenie (film oglądałem w 4DX, napisy polskie).

Ocena cząstkowa: 8/10

1. Soundtrack

 Muzycznie film wypadł lepiej niż poprzednia część. Mówiąc krótko i dosadnie było więcej Hobbita, mniej Władcy Pierścieni. I tak być powinno od początku! Howard Shore stworzył kolejne wielkie dzieło filmowej muzyki, do której nie raz nie dwa wrócę z przyjemnością. Na pozytywny feedback zasłużył także Ed Sheeran i I See Fire. Jest magia, jest więc też i wysoka nota



Ocena cząstkowa: 7/10

3. Obsada, efekty specjalne i inne

Obsada filmu jak z pierwszej części (w główne role wcielili się: Ian McKellen, Martin Freeman, Richard Armitage). Efekty specjalne jak zwykle trzymały fason.
  1. Zmiarkowano z efektami magii Gandalfa. Duży plus, dla twórców, że ograniczyli wszechmoc czarodzieja.
  2. Perfekcyjnie od wizualnej strony wypadł Smaug. Jest to rzeczywiście smok z krwi i kości. Wygląda jak naprawdę potężny i groźny smok. Szczególnie podobał mi się efekt podświetlenia klatki piersiowej zwiastujący atak ognistym podmuchem. Wyglądało to na prawdę efektownie. Jedyne co można mu "zarzucić", to że jak na smoka był dość wygadany ;).
  3. Po raz pierwszy byłem w Warszawskiej Arkadii na filmie w 4DX. Rzeczywiście robi to wrażenie, ale na film o długości blisko 3h (a wliczając reklamy na pewno tyle spędzimy w kinie) nie polecam. Po prostu te efekty po pewnym czasie zaczynają męczyć. Ale to taka luźniejsza uwaga, mało związana z filmem jako takim.
Ocena cząstkowa: 10/10

4. Podsumowanie

Film zdecydowanie warto obejrzeć. Znacznie zwiększyła się jakość filmu w porównaniu do pierwszej części. Ponownie cechują go epickość i rozmach. Zdecydowanie warto. Ocena końcowa:



9,5/10
Viewing all 30 articles
Browse latest View live